Na początku tego roku rozmawiałem z Dziewczyną o jej marzeniach. Można to nazwać coachingiem, acz do miana coacha nie pretenduję. Jej najważniejszym w życiu marzeniem okazało się zdobycie Kilimandżaro.
I to jest zazwyczaj miejsce, w którym zaczynam się wkurzać na tę historię. No bo jak można mieć takie marzenie, toż to nawet marzenie nie jest, to jest cel. „Dziewczyno” – powiedziałem – „weźże tysiącpięćset euro kredytu, jedź na to Kilimandżaro i wróć”. I ot, cel życia, marzenie życia – z głowy. Mam wrażenie, że życie wielu z nas byłoby prostsze, gdybyśmy odpowiednio definiowali sobie (i rozróżniali) cele i marzenia.
Oto jedno z moich marzeń. Obecnie na liście marzeń jest w top 5.
Marzę o tym, żeby mój dom był miejscem, w którym spotykać się mogą, nie tylko ze mną, pasjonaci przemawiania, prezentacji, komunikacji. Coś w rodzaju domu otwartego, takiego miejsca, do którego chce się wracać, w którym chce się nocować, przemieszkiwać, przebywać. Nie tylko jakością murów, białego AGD czy jedzenia ;), ale również – jeśli nie przede wszystkim, jakością ludzi, którzy to miejsce wraz ze mną współtworzą.
KPI mojego marzenia to ściana naokoło drzwi do pokoju gościnnego. Ściana zagospodarowana przez zdjęcia ludzi, którzy są moimi znajomymi i przyjaciółmi, mają coś wspólnego z przemawianiem i byli u mnie w domu z tego powodu. Na ścianie jest kilka zdjęć moich przyjaciół „po prostu” (Ewa, Adam i ich córka, Mike i Ania), cała reszta jest związana ze światkiem mówców.
Na ścianie znajdziecie ludzi niezwykłych, intrygujących i ciekawych. Toastmasterów z Poznania, gości World Championship Barbecue (doroczny grill połączony z oglądaniem Mistrzostw Świata w Przemawianiu), ludzi związanych ze Stowarzyszeniem Profesjonalnych Mówców w Polsce, trenerów przemawiania i komunikacji. Znajdzie się kilku Mistrzów Polski w przemawianiu (hello, Marek, Mateusz 🙂 ), kilku Mistrzów Europy (John, Jack, Mia, Bill, Bob, Peter…). Jest finalistka Mistrzostw Świata, Olivia i jest Mistrz Świata w Przemawianiu – Mark Hunter.
Jest też parę osób, które mnie odwiedziły, porozmawiały, spędziły sporo czasu – i nie chciały „zawisnąć” na tej ścianie. Czas spędzony z nimi cenię sobie na równi z czasem spędzonym ze zdjęciowcami.
Miarą spełnienia mojego marzenia jest nie tyle fakt, że ściana powoli się zapełnia (rok temu 25 zdjęć, dziś – 42), ale że kiedy patrzę na te zdjęcia, pamiętam czas, kiedy się spotykaliśmy, pamiętam nasze rozmowy, wiem, ile się z nich od Was nauczyłem. Dziekuję.